Zwykle szlakiem Camino Portugues chodzę pieszo. Czy to z Porto, czy z Baiony, Tui. Nieistotne. Ale zawsze na nogach, z plecakiem. Camino Rowerowe z Porto do Santiago de Compostela i dalej do Finisterry, na tzw. koniec świata to nieco inna bajka. Pozwólcie, że Wam opowiem.
Przejechaliśmy rowerami około 260km do Santiago, a następnie prawie 100km do Fisterry nad Atlantykiem. W sumie pewnie około 350km. Część wyprawy jechaliśmy przez Portugalię, a następnie już przez Hiszpanię.
W tym roku pokonaliśmy to camino we trzech: ja z moimi dwoma synami, Piotrem i Bartoszem którzy w czasie tej wyprawy mieli 11 i 13 lat. To Ci dwaj panowie na zdjęciu, po mojej prawej i lewej stronie.
To camino było naszą piątą wspólną wyprawą. Każdego roku, od kiedy każdy z moich synów kończył 8 lat, ruszamy na męską wyprawę rowerową. Mama zostaje w domu, a my wspólnie spędzamy tydzień, czasem trochę dłużej na rowerach. Śpimy w różnych dziwnych miejscach, jemy pizzę, pijemy colę, poznajemy świat.
W 2019 i 2020 roku jeździliśmy na wyprawy tylko z Piotrkiem. W 2019 był to szlak Via Regia ze Środy Śląskiej do Zgorzelca. w 2020 roku Camino Polaco z Torunia do Gniezna.
W 2021 roku, gdy Bartek skończył 8 lat, dołączył do nas na wakacyjnej wyprawie szlakiem Velo Dunajec i od tego czasu jeździmy na wyprawy we trzech.
W 2021 roku z biegiem Dunajca jechaliśmy spod Tatr z Nowego Targu do Tarnowa. Wtedy chyba zrozumiałem, że taki wspólny czas we trzech musi się pojawiać co jakiś czas w naszym życiu.
W 2022 mieliśmy przerwę, bo byliśmy na innych wyjazdach zagranicznych, a w 2023, po roku odpoczynku od rowerów ruszyliśmy na grubo, bo na szlak dookoła Tatr, czyli na pierwszą wyprawę, która wyjechała poza granice Polski.
Na każdym z tych wyjazdów próbujemy poznać coś nowego, popłynąć promem, tratwą, poznać ludzi, zmęczyć się. Tak, żeby było co wspominać. Te wyprawy stały się już naszą męską tradycją.
W 2024 padło na Camino de Santiago. Moi chłopcy znają Santiago z racji mojej pracy. Wcześniej odwiedzali już Portugalię i Hiszpanię, ale nigdy nie doszli pieszo, ani nie dojechali rowerem do katedry w Santiago. Można więc powiedzieć, że chcieliśmy już to camino zaliczyć i być całą rodziną w gronie caminowiczów. I to się udało.
Wielu rowerzystów pewnie zapyta, jak przetransportowaliśmy rowery do Portugalii i jak potem wróciły do Polski. Rowery spakowaliśmy w Polsce w zakupione na allegro kartony rowerowe. Kartony oczywiście można zdobyć tej w sklepach rowerowych- czasem za darmo. Zatem rowery i część drobnych akcesoriów spakowaliśmy do kartonów i rowery poleciały z nami samolotem do Porto.
Po dojechaniu do celu, do Fisterry wysłaliśmy rowery, już w innych kartonach, bo oczywiście nie woziliśmy kartonów ze sobą zwykłą hiszpańską pocztą, bezpośrednio do domu w Polsce. Korzystaliśmy z usług zwykłej hiszpańskiej poczty- Correos.
Zatem lecieliśmy z rowerami, a wracaliśmy już na lekko, bez rowerów, a rowery leciały sobie osobno.
Z Wrocławia lecieliśmy samolotem do Porto. Potem jechaliśmy na rowerach przez 7 dni. Pokonywaliśmy etapy od 30 kilometrów dziennie (był jeden taki krótki etap) do ponad 70 kilometrów. Nad oceanem spędziliśmy 2 dni. Tam odpoczywaliśmy i plażowaliśmy.
Następnie autobusami z 2 przesiadkami, wróciliśmy do Porto i po ostatnim noclegu, znowu wróciliśmy samolotem do Wrocławia. Podróż w całości trwała zatem 11 dni.
Pierwszego dnia ruszyliśmy autem z domu na lotnisko. A właściwie autami, bo pomogła nam Ewa, moja żona. Inaczej nie zabralibyśmy się we trzech z naszymi kartonami. Auto zwykle zostawiamy na parkingu na lotnisku, żeby po powrocie mieć auto pod ręką i szybko wrócić do domu.
Na lotnisku we Wrocławiu w oczekiwaniu na samolot wypełniliśmy swoje paszporty pielgrzyma, pogadaliśmy o zasadach panujących na szlaku i oczywiście wypiliśmy dużo słodkich napojów. Po wylądowaniu w Porto mieliśmy tylko jedno zadanie: skręcić nasze rowery i podjechać nimi do odległego o około kilometr od lotniska hotelu, gdzie planowaliśmy dzisiaj spać i kolejnego dnia ruszyć w drogę.
Jako, że wszyscy trzej dobrze znamy Porto, nie mieliśmy potrzeby cofania się do miasta, żeby zacząć pod katedrą. Może nie każdy wie, ale lotnisko w Porto leży na północy miasta. Czyli centrum Porto jest, patrząc z lotniska, w przeciwnym kierunku, niż Santiago de Compostela.
Rowery rozpakowywaliśmy i skręcaliśmy na zewnątrz lotniska, nieco z boku, by nikomu nie przeszkadzać. Po skręceniu rowerów pozostał problem kartonów.
Pytałem ochronę, czy na lotnisku są jakieś specjalne kontenery, by wyrzucić kartony rowerowe? Odpowiedź brzmiała: -nie. Ale nie odpuszczałem, bo nie chcieliśmy na lotnisku porzucić śmieci. W punkcie informacji na lotnisku uświadomili nas, że na lotnisku jest specjalny punkt, gdzie można skręcać rowery, gdzie w ogóle są narzędzia itd. Tam też polecili nam zostawić kartony, bo podobno codziennie pojawiają się tam rowerzyści, którzy lecą z rowerami właśnie z Porto i chcą kartony kupić. Więc komuś z pewnością jeszcze posłużyły.
Gdy skręciliśmy rowery, udaliśmy się do hotelu, zamówiliśmy pizzę, odpoczęliśmy i kolejnego dnia rano trzeba było ruszać w drogę.
Pierwszy dzień jazdy rowerem był nieco deszczowy. Tego dnia jechaliśmy do Viana de Castelo, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Nocleg, tym razem rezerwowaliśmy przez booking (zależało mi, żeby było to miejsce z kuchnią).
Z naszego hotelu w Porto było to 71km i mniej więcej w połowie dnia czuliśmy, że nie będzie łatwo.
Dodatkowo tego dnia na trasie nie było otwartych sklepów i minęliśmy może 2 kawiarnie. W końcu brakło nam jedzenia i wszyscy powoli opadaliśmy z sił.
Na szczęście jakieś 15km od Viana do Castelo, przy szlaku znaleźliśmy sklep i doładowaliśmy kalorie. A do naszego noclegu dotarliśmy późnym popołudniem. Zrzuciliśmy torby, poszliśmy na zakupy i zaczęliśmy pakować w siebie jedzenie.
Finalnie okazało się, że ten pierwszy dzień w efekcie był najdłuższym dniem podczas całej naszej wyprawy.
Po drodze mijaliśmy spore grupy pielgrzymów pieszych, kilka grupek Polaków, ale głównie Niemcy, Francuzi i Włosi (czyli caminowy standard).
Tego dnia czekała nas przeprawa łódką do Hiszpanii. Dla osób, które zastanawiają się dlaczego łódką, a nie drogą czy mostem, to powiem, że na szlaku Camino Portugues, który biegnie wybrzeżem Atlantyku nie ma mostu nigdzie blisko wybrzeża.
Gdybyśmy chcieli objechać rowerami trasę do najbliższego mostu, nadłożylibyśmy 30 kilometrów. Dla pielgrzymów, którzy idą pieszo, takie obejście do mostu i z powrotem na wybrzeże to kolejny dodatkowy dzień wędrówki, dlatego praktycznie nikt nie bierze tego pod uwagę i prawie 100% pielgrzymów przeprawia się do Hiszpanii łodzią, pokonując ujście słynnej rzeki Mino do oceanu. O rzece Mino, jeśli kiedyś ruszycie na Camino de Santiago z nami, na pewno jeszcze usłyszycie.
Zatem drugiego dnia śpieszyliśmy się do portu w Caminha, bo dzień wcześniej zarezerwowałem przeprawę u znajomego właściciela firmy transportowej Xacobeo Transfer. Ogólnie w Caminha są 3 konkurujące firmy transportowe. Tylko jedna z nich działa w pełni legalnie, właśnie ta podlinkowana. Ma legalny dostęp do pomostu po obu stronach zatoki, jest ubezpieczona itd. Dodatkowo, możecie zabookować transfer online, z wyprzedzeniem, na konkretną godzinę. Ja polecam.
Ale wracajmy do jazdy.
Wiedziałem, że chłopaków dopadnie zmęczenie przez ten poranny pośpiech, ale po hiszpańskiej stronie mieliśmy jeszcze około 20 kilometrów jazdy, więc nie chciałem się spóźnić na umówioną godzinę.
Na motorówce, która na nas czekała, poznaliśmy rowerzystę z Anglii, który tego dnia dojechał tutaj z samego Porto, czyli jednego dnia pokonał dystans, który nam zajął dwa dni. I jutro planował już być w Santiago, czyli całe camino z Porto pokonać w 2 dni jazdy.
Gdy dopłynęliśmy do Hiszpanii, postanowiliśmy zrobić przerwę na plaży, zadzwonić do domu i chwilkę nacieszyć się tym pokonanym już dystansem. Ja w tyle głowy miałem już hotel do którego jechaliśmy, który znam dobrze, więc wiedziałem, że na miejscu będziemy mogli dobrze odpocząć.
Portugalskie wybrzeże można kochać i z pewnością jest ono przepiękne, ale to, co widzi się na pierwszych kilkudziesięciu kilometrach camino po stronie hiszpańskiej, moim zdaniem wygrywa zdecydowanie. Trasa miejscami niestety jest dla rowerów wymagająca. Można oczywiście korzystać z drogi asfaltowej, która jest znacznie wygodniejsza, ale oddalona nieco od brzegu oceanu.
Po drodze zatrzymywaliśmy się wiele razy, po prostu, żeby napatrzeć się na widoki. Obserwowaliśmy łódki rybaków i poławiaczy skorupiaków, wpatrywaliśmy się w horyzont, na którym czasem widać duże statki oceaniczne, płynące do portu w Vigo i po prostu cieszyliśmy się pięknnym słonecznym dniem.
Po drodze tego dnia chcieliśmy jeszcze odwiedzić dawny XII-wieczny klasztor cysterski w Oia. Klasztor który leży bezpośrednio na szlaku. Niestety nie udało nam się do niego wejść, więc chłopcy zobaczyli go tylko z zewnątrz. Ale w Oia wstąpiliśmy do kawiarni, uzupełniliśmy płyny i ruszyliśmy już na ostatnie kilometry dzisiejszego camino. Po południu dotarliśmy do hotelu. W hotelu był też zewnętrzny basen z którego chłopaki chętnie skorzystali. Zrobiliśmy zakupy, poszliśmy na kolację i wyspaliśmy się dobrze.
Trzeci dzień jazdy zaplanowaliśmy, jako lajtowy, bo do przejechania mieliśmy tylko ok.40km z hotelu w Serallo do Vigo- największego miasta na całej trasie z Porto do Santiago.
Co było w tym dniu charakterystycznego to z pewnościa piękne widoki i plaże. Za cyplem w okolicach Baiony zaczynają się wyłaniać wyspy Parku Narodowego Cies i te charakterystyczne wyspy zwykle towarzyszą pielgrzymom przez kilka dni wędrówki.
Dziś planowaliśmy kilka postojów przy plażach, chłopaki zaplanowali kąpiel na plaży w Vigo- na plaży którą już dobrze znają z innych naszych wyjazdów do Hiszpanii, a po plażowaniu pojechaliśmy prosto na nocleg w Vigo, żeby nabrać sił przed kolejnym dniem, który miał być już znacznie trudniejszy.
Z Vigo zaczyna też wędrówkę sporo pielgrzymów pieszych, dlatego że Vigo jest miastem leżącym na 100-kilometrze Camino Portugues, więc start tutaj (pieszo, podkreślam, pieszo) gwarantuje minimalną ilość kilometrów do otrzymania Composteli w Santiago. Kolejnego dnia spodziewamy się zatem większej ilości pielgrzymów na szlaku.
Czwarty dzień naszego rowerowego camino to już wjazd w główny nurt pielgrzymów idących do Santiago. Dziś planowaliśmy pokonać taki sam dystans, jaki pielgrzymi piesi pokonują w ciągu 3 krótkich dni marszu. Na rowerze to w miarę standardowy dystans.
Po opuszczeniu Vigo, mijaliśmy charakterystyczny most Ponte da Rande rozciągnięty nad zatoką. To most po którym wielokrotnie w ciągu roku przejeżdżamy wracając z Santiago.
Za Redondelą, gdzie łączą się oba szlaki portugalskie, nadmorski i centralny, wjechaliśmy w spokojniejsze tereny, w lasy eukaliptusowe i dojechaliśmy do miasteczka Arcade w którym czasami nocujemy z naszymi grupami na Camino Portugues.
W Arcade przejechaliśmy po X-wiecznym, słynnym moście Puente Sampaio. I za Arcade, po pokonaniu kilku pagórków i urokliwych kilometrów lasami eukaliptusowymi, dotarliśmy do Pontevedry.
W Pontevedra byliśmy jeszcze przed porą obiadową, więc najpierw zebraliśmy pieczątki, a potem poszliśmy na szybką pizzę z ulicy i na zakupy. Nie mieliśmy potrzeby zwiedzania Pontevedry, bo wszyscy trzej znamy ją. Ja z racji tego, że przechodzę tędy kilka razy w roku, a oni zwiedzali miasto rok wcześniej. Jednak jeśli ktoś z Was nie był w Pontevedrze, to zdecydowanie warto zostać tu na dłużej. A najlepiej to w ogóle przyjść tu z nami na camino.
Wcześniej za bardzo o tym nie mówiłem, ale wszystkie nasze wspólne wyjazdy na rowery to czas, kiedy możemy ze sobą rozmawiać cały dzień i poznawać się lepiej.
I myślę, że Camino de Santiago dla wielu osób może być takim wyjątkowym czasem w ich życiach, kiedy jest się tylko dla siebie i dla drugiej osoby. Nieważne, czy idzie czy jedzie się z dziećmi, czy z małżonkiem czy z kimś bliskim, to ten czas jest bardzo wyjątkowy. No a dodatkowo, po drodze spotyka się setki ludzi z całego świata z którymi można rozmawiać i wymieniać doświadczenia. Ja myślę, że taka podróż powinna być obowiązkowa dla każdego.
Tego dnia w ogromnym upale dojechaliśmy wreszcie do Caldas de Reis. To był piękny dzień, który niestety musiał zakończyć się robieniem prania, bo jutro planowaliśmy już dotrzeć do Santiago de Compostela.
Piątego dnia mieliśmy dotrzeć do celu, do Santiago i jakoś od samego rana nie mieliśmy ochoty na rozmowy.
Ostatnie 45 kilometrów jechaliśmy w ciszy. Każdy z nas chyba miał poczucie, że zaraz uda nam się dokonać czegoś dużego. Może nie tylko pod kątem fizycznym, ale po prostu razem dotrzemy do wyjątkowego miejsca. Miejsca z którym od wielu lat jest związane całe nasze życie rodzinne. Nie wiem, co więcej powiedzieć. Trzeba tu po prostu dotrzeć i poczuć samemu.
Celem naszej pielgrzymki był grób św. Jakuba Apostoła, więc po dotarciu do Santiago, odwiedziliśmy katedrę i kolejnego dnia rano poszliśmy na Mszę dla pielgrzymów. Na zakończenie, chłopcy, podobnie jak Ewa i ja, po naszym pierwszym camino, mieli szczęście zobaczyć botafumeiro, czyli największą kadzielnicę świata w akcji. To był piękny dzień.
Santiago, jak mówiłem Wam na początku filmiku to nie był koniec naszej wyprawy. Z Santiago ruszyliśmy na tzw. koniec świata”. W 2 dni, już w miarę na spokojnie, mieliśmy w planie dojechać do Fisterry nad Atlantykiem i tam odpocząć.
Pierwszy dzień po dotarciu do Santiago zaskoczył nas ulewnym deszczem. Na szczęście nie padało cały dzień, a do pokonania tego dnia mieliśmy tylko nieco ponad 30 kilometrów.
Przez Ponte Maceira i Negreira dojechaliśmy do A Pena, do miejsca które też dobrze znamy. Tam w znajomym albergue wynajęliśmy sobie 3-osobowy pokój i wieczorem poszliśmy na wspólną kolację z innymi pielgrzymami. Bardzo żałuję, że nie mam żadnych nagrań z tego wieczora. W każdym razie dzień po wyjechaniu z Santiago był tez bardzo intensywny i ciekawy.
Ostatnie 65 kilometrów, które pokonaliśmy dojeżdżając na koniec świata to był zdecydowanie najpiękniejszy, ale i najtrudniejszy dzień naszej wyprawy. Spotykaliśmy ludzi z którymi dzień wcześniej siedzieliśmy przy kolacji, podziwialiśmy piękne widoki.
Mimo, że strasznie wiało, było cudownie, cicho, pięknie, no nie do opisania. Nie chcę opisywać całego tego dnia, ani dwóch kolejnych, które spędziliśmy na Fisterze (2 lipca Piotrek, dodatkowo obchodził swoje 13 urodziny), bo każdy z Was pewnie zaplanuje ten czas trochę inaczej.
Dodam tylko na koniec, że ten wspólnie spędzony czas, każdy z tych 11 dni, które spędziliśmy razem, był wspaniały i już nie możemy się doczekać kolejnej wspólnej wyprawy. A planujemy coś naprawdę dużego. Także trzymajcie za nas kciuki.
Ile to kosztowało? Nie wiem. I jest to najbardziej szczera odpowiedź, jaką znam.
Nasze męskie wyprawy są na dużym spontanie, ale nie mamy problemu ze spaniem ani w zapyziałych schroniskach, ale też staramy się spać dobrze i często wybieramy po prostu dobry hotel ze śniadaniem, czy wynajmujemy apartament z kuchnią. Nie oszczędzamy. Mogę podać Wam takie główne ceny, które dadzą Wam jakiś zarys kosztów takiego camino.
Loty: zaraz po zakończeniu roku szkolnego, czyli w końcówce czerwca kosztowały nas około 4500zł wraz z bagażami i rowerami na nas 3.
Noclegi: na 3 osoby wahały się od 50 do 180 Euro za naszą trójkę za noc.
Jedzenie: myślę, że pomiędzy 60E (minimum) a 120E na dzień za trzech.
Autobusy powrotne: około 150E za trójkę.
Powrót naszych rowerów do Polski: to koszt 95E za rower.
Zatem 11-dniowa podróż kosztowała nas na pewno grubo ponad 10 tysięcy złotych. A myślę, że bliżej 13-14 tysięcy, biorąc pod uwagę pełno drobnych wydatków: łódki, lody, zachcianki.
Pakujcie się w drogę. Buen Camino! A jeśli wolicie iść na camino z nami, to tutaj jest cały kalendarz naszych wyjazdów na najbliższy rok.
PON – PIĄ: 08:00 – 16:00
SOB: 10:00 – 14:00
NIEDZ: Odpoczywamy. Ty też odpocznij.
Nie wstydź się! Daj nam znać jeśli masz pytania.
Dzień dobry,
właśnie obejrzałam Waszą relację z wyjazdu rowerowego trasą portugalską. Planuję w tym roku w maju wybrać się podobnie, ale z mężem i dziećmi (dziewczynki są młodsze od chłopców i myślę żeby je wziąć do wózka rowerowego). Chciałam podpytać o powrót z Fisterry do Porto czy jechaliście autobusem czy pociągiem i czy jest szansa żeby podał Pan namiary skąd dokładnie i jakimi liniami? I druga sprawa skąd wzięliście kartony żeby zapakować rowery na wysyłkę powrotną i skąd konkretnie je wysyłaliście? Będę wdzięczna za podpowiedzi 🙂
Z góry dziękuję,
Ania
Hej Ania. Z Fisterry do Porto jedziesz autobusem. Zawsze z przesiadką w Santiago. W Fisterze jest tylko 1 dworzec (właściwie przystanek), więc traficie. Bilety Fisterra-Santiago to firma Monbus, a z Santiago do Porto np. Alsa, Rede-Expressos lub FlixBus.
Rowery, jeśli wysyłasz je do PL pocztą, to za 90€ masz karton i pomoc przy pakowaniu w cenie. Po prostu jedziesz rowerem na pocztę. Oni się zajmują resztą.