Kilka dni temu coś mnie naszło i postanowiłem przyjrzeć się kościołom św. Jakuba w mojej okolicy. Oprócz tego najbliższego (Sobótka) i tego na szlaku ślężańskim (w Ujowie) w zasięgu jednodniowej wycieczki na moje siły znajdują się jeszcze kościoły we Wrocławiu na Psim Polu i w miejscowości Brożec niedaleko Strzelina.
Jako, że niedziela to nie jest idealny dzień na rowerowe wycieczki przez centrum Wrocławia (a jaki dzień jest?) wybrałem krótkie Camino do Brożca- w sumie szacowałem około 70km w obie strony.
Pomyślałem sobie nawet, że takie jednodniowe wypady łączące kościoły św. Jakuba mogłyby zdarzać się częściej, więc nazwałem „serię „od Jakuba do Jakuba„. Jakby zatem ktoś pokonał podobna trasę między innymi, dowolnymi kościołami św. Jakuba i udokumentował to fotograficznie lub w jakikolwiek inny sposób to bardzo chętnie opublikuję to na blogu. Tak czy inaczej…
W sobotę wieczorem przestudiowałem mapkę w Google i wymieniłem maile z administratorem strony kościoła w Brożcu (później okazało się że nie tego kościoła, nie w tym Brożcu). Rano kilka minut po piątej pobudka, pakowanie i w drogę. Tym razem z przyczyn oczywistych nie zabrałem ze sobą pasażera, jak mam to w zwyczaju robić. Poranek ciepły, wiaterek lekko w plecy, więc idealne warunki na rower.
Miasto o wschodzie wygląda zupełnie inaczej niż w ciągu dnia i bardziej pasuje do niego określenie „wsi spokojna, wsi wesoła” niż codzienne „ja pier…ę jaki bur..l”. Dla wyjaśnienia: uwielbiam moje miasto, ale naszą główną atrakcją zamiast Ślęży mogłyby być najgłębsze dziury w drogach i najdłużej rozkopany rynek w Polsce.
Wyjeżdżam więc poza tablicę miasta i postanawiam ulżyć pomidorom, które leżą przygniecione aparatem w torbie. Cykam 2 zdjęcia i mało nie ginę pod kołami starego Golfa, którego kierowca chyba sprzątał po weselu i właśnie wraca do domu, przy okazji testując „ile rzeczywiście fabryka mu dała”.
Temperatura, wiatr i samopoczucie idealne na taki kilkugodzinny wyjazd. Na zdjęciu niżej moja rowerowa „dziadówka” i prowiant (w bocznych kieszeniach).
I Ślęża ze swoimi mniejszymi siostrami:
O samym pedałowaniu nie mam chyba zbyt wiele do napisania. Każdy wie jak to się robi, więc tylko kilka fotek z drogi. Najpierw sarny w oddali. Kilka kilometrów dalej prawie wpadły mi pod koła:
I widok w Polsce nieco bardziej egzotyczny, czyli krowy żrące trawę. To tak jakby zobaczyć kurę dziobiącą ziarno i robale na podwórku.
Poza tym właściwie jedynymi atrakcjami w podróży były liczne pozostałości po wczorajszych balach i wskazówki z mojej nawigacji w telefonie, którą widocznie przełączyłem w tryb „surprise me”. Na szczęście po upadku na asfalt przy prędkości 30km/h zaczęła znowu działać poprawnie.
Był też atrakcyjny odcinek po przejechaniu którego przez kilka kilometrów, nie wiadomo czemu, miałem wrażenie jakbym tańczył break dance na rowerze.
Jednak skłamałbym mówiąc, że droga była ciężka i niewygodna. W znacznej większości trasy asfalt był po prostu super, nie wspominając o nowym asfalcie w okolicach Sobótki (na drogach powiatowych).
Po kilku kanapkach, pomidorach i śliwkach renglodach moim oczom ukazał się wreszcie Brożec. Godzina 7:50, więc całkiem dobry czas. Tu od razu postanowiłem, że nie będę wracał tą sama trasą, tylko nieco wydłużę sobie podróż żeby wykorzystać więcej gładkiego asfaltu.
GPS pokazuje coś koło 38 kilometrów. Podjeżdżam pod kościół w którym zgodnie ze staropolskim zwyczajem drzwi zamknięte. No nie dziwię się, ale zawsze mnie to jakoś denerwuje. Mam nadzieję, że po kilku ostatnich przemówieniach Papieża może chociaż w części kościołów będzie można zaglądać „przez kratę” bo na politykę drzwi otwartych to w ogóle nie liczę.
Nad wejściem pamiątka z roku jakubowego 2010:
Patrzę na tablicę przy drzwiach- msza o 9:00 (nie będę czekał), o 8:30 godzinki. Liczę, że jakaś starsza Pani zaraz przyjdzie i otworzy. Robię dwie rundy wokół kościoła i próbuję zlokalizować plebanię, żeby podbić sobie credencial. Wszystkie budynki tak samo szare i brzydkie. Za murem kościoła krzyży stoi w różnych miejscach chyba w sumie z 10, więc tym bardziej nie wiem gdzie iść. Czekam i jem drugie śniadanie.
Nadchodzi starsza Pani.
Przynajmniej wiem gdzie iść. Przypinam rower do barierki na wszelki wypadek gdyby miła Pani nie była wcale taka miła.
Dzwonię na plebanię. Otwiera inna starsza Pani i wciska mi do rąk klucze i jakieś książki. Tłumaczę, że to chyba nie dla mnie. Patrzy podejrzliwie, ale gdy dociera do niej co mówię i ma mój ubiór dokładnie przeskanowany, odpuszcza i mówi, że proboszcz za chwilę zejdzie. Czekam pod drzwiami.
10 minut później wchodzi przez furtkę trzecia Pani. Żartujemy sobie z sytuacji z kluczami i znowu czekam z 10 minut. Proboszcz wychodzi, proszę o pieczątkę i słyszę tylko -Dobrze i -Szczęść Boże. Zostawiam trochę ulotek. Credencial podbity:
Idę z powrotem pod kościół.
Wchodzę do środka, godzinki trwają, więc za bardzo nie chcę przeszkadzać cykając zdjęcia. Zresztą nie ma co fotografować (znaczy mało caminowo). Śladów św. Jakuba nie widzę oprócz sztandaru parafialnego. Wychodzę, ustawiam azymut na Ślężę i w drogę powrotną.
Droga powrotna nie była już tak przyjemna jeśli mam brać pod uwagę temperaturę. Krajobrazowo natomiast była jeszcze ładniejsza. Minąłem Strzelin i w Łagiewnikach jedyne o czym mogłem myśleć to czekolada i cola, które mogłyby mi podładować akumulatory.
Zahaczyłem więc o Biedronkę, gdzie za całe 3,27 kupiłem zestaw energetyczny w postaci banana, tabliczki czekolady i półlitrowej coli.
Wietrzyk, chłodne powietrze i ćwierkające ptaszki z rana zostały zastąpione przez wielkie, gorące i gapiące się na mnie coś:
Pod Ślężą jest naprawdę super.
Gdy dotarłem do domu na liczniku miałem 79,92km. Polecam metodę „Od Jakuba do Jakuba”.
PON – PIĄ: 08:00 – 16:00
SOB: 10:00 – 14:00
NIEDZ: Odpoczywamy. Ty też odpocznij.
Nie wstydź się! Daj nam znać jeśli masz pytania.
Świetny fotoreportaż z wyprawy, można i rowerem nie koniecznie pieszo (mamy więcej krótszym czasie). Pozdrawiam.
Dzięki. Ciężko robić zdjęcia jadąc rowerem, ale rzeczywiście w ciągu kilku godzin z łatwością można pokonać trasę dwudniowej pieszej wyprawy.