Będzie krótko (oby). Podsumowanie przejść weekendowych znajdziecie w zimowym numerze 'Pielgrzymka’ (w okolicach Bożego Narodzenia), ja tylko kilka słów…
Weekendowe przejścia szlakiem Via Regia 2009 rozpoczęliśmy w sobotni, kwietniowy poranek. Pamiętam dokładnie moją piątkową podróż do Opola, gdy pędząc 'autostradą’ A4 zostawiałem Ślężę za sobą. W sobotę rano, wysiadając z pociągu spotkaliśmy z Emilem Andrzeja i Zbyszka. Ruszyliśmy w drogę, i jak się okazało, do tej pory jesteśmy w drodze. Od tego czasu minęło 7 miesięcy. Czy coś zmieniło się w moim życiu? Oczywiście. Stowarzyszenie, które zawiązało się 25 września we Wrocławiu, nasz biuletyn 'Pielgrzymek’ oraz wiele innych inicjatyw to wszystko owoce weekendowych przejść szlakiem Via Regia. Od jakiegoś czasu zastanawialiśmy się ile wspólnego mają te przejścia z hiszpańskim pielgrzymowaniem. Tak naprawdę raczej niewiele- przyznaliśmy. Przecież w Hiszpanii nie chodzi się w grupach. Nikt tez przejść nie organizuje, one organizują się same w głowach ludzi. Jednak pod względem promocji, jakiej te przejścia przysporzyły Drodze, były one nieocenione. Teraz wiemy, że były niezmiernie potrzebne nie tylko osobom budującym szlaki, ale także samym pielgrzymom i ludziom mieszkającym na szlaku. Przecież nie sposób zliczyć tych wszystkich wspaniałych chwil z ludźmi poznanymi w drodze. Pod tym względem Via Regia jest bardziej hiszpańska niż kiełbasa chorizo i corrida.
Teraz o minionym weekendzie.
Ja mogłem się spodziewać, zostawienie peleryny przeciwdeszczowej w domu spowodowało pierwszy deszczowy weekend na szlaku. Padało od soboty rano do niedzielnego popołudnia. Spotkaliśmy się we Lwówku około 9 rano. Ewa i ja mieliśmy szczęście i zostaliśmy podwiezieni z Bolesławca przez Edka Czernę i jego wspaniałą żonę (wcześniej zostaliśmy ugoszczeni poranną kawą). Na rynku we Lwówku spotykam Monikę, która dzień wcześniej wysyła mi wiadomość: „Jutro wychodzimy. Monika i Bartłomiej.” Monika rusza z nami ze Lwówka ze swoim synkiem, niosąc ogromny plecak i pchając przed sobą wózek z dzieckiem i cała stertą bagażu. Monika dziś idzie do Lubania, jutro do Zgorzelca a dalej do Santiago. Nie wiem, gdzie jest dzisiaj, pewnie sto-parę kilometrów po niemieckiej stronie, ale trzymamy za nią kciuki i pamiętamy. Powodzenia!
Spotykamy też ks. Marka Kurzawę z grupą dzieci z Lubania. Ksiądz był na Camino, więc po kilku słowach w kościele postanawia nam nie przeszkadzać i pędzi z grupą przodem. Każdy rusza swoim tempem. Jest nas dosyć sporo. Są ludzie, których poznałem w Sobótce w maju, są ludzie z innych przejść i znajomi z wielu miast całej Polski.
Po drodze kilka przystanków- raczej krótkich ze względu na pogodę. Szukamy jakiejś dobrej duszy z czajnikiem, aby zalać kawę. Niestety zaczyna padać i nie zatrzymujemy się już praktycznie wcale. Grupa rozeszła się w miarę luźno i po kilku kilometrach sam już nie wiem kto gdzie jest. Idziemy z Ewą za grupą młodych od ks. Marka. Mijamy wsi, których nazw nawet nie pamiętam. Od dłuższego czasu nie zwracam na to uwagi. Oznakowanie jest bardzo dobre na tym odcinku, więc przewodnik ani mapa nie są potrzebne. Jak się później okazuje nawet 'tambylcy’ mają jakąś szczątkową wiedzę na temat szlaku i potrafią wskazać kierunek.
Krajobrazowo- wspaniale. Praktycznie od wyjścia ze Złotoryi ścieżki są świetne. Pomijając kilka błędów w oznakowaniu, szlak jest naprawdę świetnie poprowadzony.
Około 16-tej docieramy do celu. Widzimy już zbiegające się szlaki (Dolnośląski, Via Regia i Via Cervimontana). Miło widzieć w jednym miejscu tyle znaczków caminowych. Od tego momentu szlak jest oznakowany zarówno białą, dolnośląską muszlą, jak i muszlą Via Regiową.
Przy plebanii dostajemy z Edkiem upragniony wrzątek i pijemy popołudniową kawkę. Plan działania na popołudnie: ks. Marek rozdziela noclegi. Dzisiaj będziemy spali u prywatnych ludzi po domach. Do tej pory na przejściach zdarzył się to tylko raz, gdy po przejściu przez Wrocław byliśmy goszczeni w Leśnicy. Teraz dzielimy się na kilkuosobowe grupki i pędzimy się kąpać do ludzi, bo o 18-tej chętni mogą iść na mszę. My decydujemy się iść, więc gonimy na ulice Kolejową. Odprowadzają nas młodzi od ks Marka. Gospodarze witają nas w mieszkaniu. Gdy mówimy, że będą jeszcze dwie osoby- zdziwienie, ale po chwili jakoś się przekonują do 2 osób ekstra. Tymi osobami będą Andrzej i Zbyszek, którzy są jeszcze w drodze. Szybka kanapka od gospodarzy, herbatka i pędzimy do miasta. Chwila. Gospodarz nas podwiezie. Uff.
Na mszy jest prawie cała ekipa. W tyle została Monika z Bartkiem, ale po chwili docierają na nocleg. Tego dnia już się nie widzimy.
Po mszy robocze spotkanie stowarzyszenia u ks Marka. Udaje nam się omówić kilka spraw. Z większością postanawiamy jednak zaczekać, aż wróci komplet dokumentów z sądu we Wrocławiu. Około 20-tej rozchodzimy się na nocleg. My siedzimy tego wieczoru do drugiej w nocy snując plany na przyszłość. Pobudka w okolicach 7 rano.
Drugi dzień deszczowy. Emil oprowadza skrótowo po Lubaniu (jego miasto, więc pewnie poczuł niedosyt 🙂 ). W deszczu ruszamy w Drogę. Przy wyjściu z miasta postanawiam przeznakować lewą stronę dwupasmówki, co zajmuje mi trochę czasu. Na szczęście doganiam, a wkrótce przeganiam, resztę stawki. Do końca dnia idę sam. Psychicznie dosyć dobrze mi to zrobiło. Dzień był ciężki, bo dużo asfaltu, zimno, deszczowo i nikogo do rozmowy. Po drodze spotkałem tylko Kamilę, która z Lubania wyruszyła z samego rana, przed całą grupą. Kamilę wyprzedzam po kilku zamienionych zdaniach. Potem spotykam tylko Ryszarda Koniecznego, który złapał gumę (jest jedyną osobą, która jedzie na rowerze). Czasem mu zazdroszczę i od wiosny chyba zacznę częściej poruszać się po szlaku rowerem. Wiele więcej można zobaczyć, nie wspominając o prędkości. Samotna wędrówka to jest to!
Około 14.30 docieram do Zgorzelca. Z niedzieli zdjęć wiele nie mam (tylko te w mojej głowie). W punkcie informacji turystycznej odbieram polską compostelkę za przejście odcinka z Góry Świętej Anny do Zgorzelca. Człapię w kierunku jakiejś jadłodajni. Okazuje się, że wszystko zamknięte, co kończy się wizytą w McDonalds. Dociera reszta grupy, po godzinie, po dwóch i o 17.21 wsiadam do pociągu do Bolesławca. Tam część z nas ma swoje auta i rozjeżdżamy się do domów.
Dostałem kilka miłych maili z pytaniami co dalej? Przejście z Gorlitz organizuje wkrótce Paweł Peter, więc z pytaniami zwracajcie się do niego. 6-7-8 listopada spotykamy się w Sandomierzu u Kasi Bednarz. Tam przejdziemy się szlakiem w sobotę 7-mego.
Od siebie dodam tylko jedną radę: pielgrzymujcie sami. Zobaczycie, jak zmienia się perspektywa i myślenie, gdy człowiek jest przez kilka dni sam ze sobą. Może się okazać, że trudno ze sobą wytrzymać na osobności 🙂 Dziękuję wszystkim za wspaniałe towarzystwo przez te 7 miesięcy. Wiem, że będziemy się ciągle spotykali (choćby przy pracach stowarzyszenia) i z pewnością spotkamy się na szlaku niejednokrotnie.
Dziękuję i Buen Camino!
PON – PIĄ: 08:00 – 16:00
SOB: 10:00 – 14:00
NIEDZ: Odpoczywamy. Ty też odpocznij.
Nie wstydź się! Daj nam znać jeśli masz pytania.