Wczoraj jak pisałem- strasznie późno skończyliśmy dzień. Głównie przez to, ze 46 kilometrów przez góry zajmuje trochę czasu. Poza tym znalezienie szpitala, który przyj alby nas na oddział nagłych wypadków zajęło też parę godzin.
Musieliśmy szukać informacji turystycznej (miejskiej- jakiejkolwiek), a gdy ją znaleźliśmy- okazało się, ze szpital jest na końcu miasta. Na szczęście dzisiaj trochę lepiej z moimi ugryzieniami i nawet Ewa powiedziała, ze wyglądają lepiej.
Poprzednia noc była straszna. Ludzie chrapali jak nigdy dotąd.
Pielgrzym, który leżał na górnym łóżku obok mnie (była moja kolej spania na gorze- zmieniamy się z Ewa codziennie) nie dość że chrapał, to na dodatek pierdział, jakby zjadł przyczepę fasoli i popił woda z pobliskiej studni.
Udało mi się zasnąć około drugiej- po kilku innych incydentach. Nad ranem obudziłem się strasznie zmęczony i Ewa myślała, że mam gorączkę. Chyba jednak jej się wydawało, bo cały dzień czułem się dobrze. Zły sen spowodowały pewnie leki, które przypisano mi w szpitalu.
Teraz strasznie narzekamy na ból mięśni, ścięgien i odciski, które wróciły po przejściu gór. Poprzebijaliśmy pęcherze, zdezynfekowaliśmy je i liczymy, że jutro przestanie boleć.
Droga do Villafranca była chyba równie malownicza jak wczorajsza. Zaczęły się pojawiać winnice i jutro po południu będziemy już w Galicji- oficjalnie.
Granicę miedzy Leon i Galicją przekroczymy około 14tej- jak dobrze pójdzie. Idziemy do O´Cebreiro. To około 31km po strasznie stromych podejściach i przewyższeniach po kilkaset metrów (tak straszy nasz przewodnik Brierleya).
Źle zaplanowaliśmy nasze zakupy, bo dziś niedziela i gdy doszliśmy do wioski wszystko było już zamknięte. Zostaliśmy więc z 1 wczorajszą kanapką, paczką mini-parówek i 4 śliwkami.
Na szczęście hospitalera pozwoliła nam użyć ryżu i koncentratu pomidorowego, które inni pielgrzymi zostawili w kuchennej szafce.
Na uroczysty niedzielny obiad (czy kolację) był więc ryż z parówkami w rozrobionym koncentracie- pyszny niedzielny obiadek:) Wieczorem na szczęście jest msza o 20-tej, wiec kopniemy się w dół wioski po tych stromych schodkach po raz kolejny 🙂
Rozmawialismy o Camino dziś przy przebijaniu pęcherzy i doszliśmy do wniosku, że chcielibyśmy już być w Santiago. Chcielibyśmy już dostać nagrodę za te tygodnie chodzenia i w końcu zobaczyć katedrę z Monte do Gozo. Chyba nawet spróbujemy podgonić marsz o jeszcze jeden dzień. Wtedy weszlibyśmy do Santiago dokładnie w moje urodziny rano. 14-tego zrobilibyśmy urodziny na Monte do Gozo u O.Romana.
Albergue w Villafranca jest całkiem znośne, gdyby nie fakt, ze internet tylko 15 minut. Mimo wszystko mają bardzo czyste poduszki i ubikacje- za 6 euro chyba należy się cieszyć mimo wszystko. Kończę więc, bo pani hospitalera zaraz wyskoczy na mnie z drugiej strony biurka, przy którym siedzę i nadużywam gościnności.
Jutro idziemy dalej i jestesmy juz 185km od Santiago. Kuba.
PON – PIĄ: 08:00 – 16:00
SOB: 10:00 – 14:00
NIEDZ: Odpoczywamy. Ty też odpocznij.
Nie wstydź się! Daj nam znać jeśli masz pytania.